LEGENDY GRYFA CZĘŚĆ 1

Waldemar Wieliczko (09.01.1960 – 14.04.1994).

„Kołek”, bo taką miał ksywkę, był postacią nietuzinkową.

Był tak barwną osobowością na boisku, jak i poza nim, że osobny rozdział książki można byłoby poświęcić jego osobie.

Chłopak mieszkający obok stadionu (róg Zielonej a Poznańskiej) nie mógł inaczej skończyć, jak zostać tylko piłkarzem.

Wychowanek Gryfa, który poświęcił dla niego całą swoją karierę.

Wprawdzie przez pewien czas, reprezentował barwy lokalnego rywala Czarnych, ale nie z własnej woli, tylko z tego powodu, że klub go zwyczajnie wypożyczył właśnie do Czarnych.

Zadebiutował w I drużynie seniorów w wieku 17 lat w sezonie 1977/78 w III lidze.

Zakończył przygodę z Gryfem w sezonie 1992/93.

Wielokrotnie otrzymywał oferty z wyższych ligi , (najbardziej zabiegał o niego Stilon Gorzów do II ligi, aby stworzył duet napastników z Zenonem Burzawą).

Nigdy żadnej nie przyjął i pozostał wierny Gryfowi do końca.

Napastnik jakich mało. Miał takie pokrętło w nodze, że potrafił ośmieszyć kilku rywali na raz.

Takich napastników nawet dzisiaj jest mało.

Był tak nieobliczalny na boisku, że jak go coś wkurzyło, to sam potrafił w pojedynkę rozstrzygnąć mecz.

Nie wiadomo do końca ile zdobył bramek, bo dane z tamtego okresu są niepełne, ale wiadomo o jego 62 trafieniach.

Do historii przeszedł jego mecz w PP z Legią Warszawa, gdy 17-letni „Kołek” kręcił obrońcami z Warszawy, jak chciał.

Rozpisywał się o nim Przegląd Sportowy i inne gazety.

Mógł zrobić wielką karierę, ale został na Zielonej i chwała mu za to.

Chociaż na piłce nie dorobił się pieniędzy, ale przez lata cieszył kibiców Gryfa swoja nieszablonową grą.

Jego wesołe i niepowtarzalne życie nagle skończyło się tragicznie w wieku zaledwie 34 lat, tam gdzie mieszkał.

Wszystko zaczęło się obok stadionu i wszystko tam skończyło. Gryfita z krwi i kości o czym na pewno pamiętają wszyscy starsi kibice.

ZOSTAŃ SPONSOREM GRYFA SŁUPSK